Robert Kościelny – List otwarty do Prof. Michała Kleibera Prezesa PAN

5 III 2012 Szczecin

List otwarty do Prof. Michała Kleibera Prezesa PAN

Tradycje akademii – instytucji grupujących uczonych,

ludzi ciekawych świata, poszukujących „prawdy, dobra i piękna„.

Ze wstępu: Dzieje Instytucji PAN  http://www.instytucja.pan.pl

porwał mnie śmiech pusty

Powrót taty. A. Mickiewicz.

Szanowny Panie Prezesie!

22 lutego 2012 r., otrzymałem list z odpowiedzią na moją skargę pod adresem Komisji do spraw etyki w nauce oraz członków zespołu orzekającego tejże Komisji, jaką złożyłem na Pańskie ręce w piśmie z dn. 20 stycznia tegoż roku. Skarga na Komisję dotyczyła sposobu w jaki jej członkowie: prof. Piotr Węgleński, Andrzej Białyńcki-Birula oraz Franciszek Ziejka potraktowali zarzuty jakie postawiłem Centralnej Komisji ds. Stopni, przewodniczącemu CK, prof. Tadeuszowi Kaczorkowi oraz recenzentom CK w osobach: Janusz Tazbir, Lech Szczucki, Wojciech Kriegseisen, Janusz Maciuszko, Henryk Gmiterek.

Jak Pan Profesor zapewne pamięta istota mojej skargi dotyczyła tego, że trzyosobowy zespół, składający się z wymienionych profesorów, orzekający z ramienia Komisji do spraw etyki, w swym orzeczeniu mijał się z prawdą (ze względów procesowych nie napiszę: kłamał). Komisja do spraw etyki w nauce na podstawie tych orzeczeń na plenarnym posiedzeniu przyjęła stanowisko w sprawie – odmawiając wydania opinii. Uzasadniła je w trzech zdaniach, z których jedno było nic niemówiącym frazesem, a dwa pozostałe mijały się z faktami (nie napiszę kłamały z powodów j.w.). Pan prof. Andrzej Zoll podpisał się pod stanowiskiem Komisji.

Do napisania do Pana listu w sprawie Komisji i CK ośmieliły mnie Pańskie wypowiedzi krytykujące niewysoki poziomu etyczny polskich naukowców (stąd forsowany przez Pana pomysł utworzenia Komisji do spraw etyki w nauce), jak też Pańskie ubolewanie nad sytuacją najzdolniejszych przedstawicieli polskiej młodzieży, którzy ukończywszy studia nie myślą o naukowej karierze tylko wyjeżdżają na Zachód. Ośmieliła mnie również informacja, że był Pan Profesor współpracownikiem Pana Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Zwłaszcza to ostatnie upewniło mnie, że piszę do człowieka, który, jak mało kto, musi być wrażliwy na krętactwa, oszustwa, ludzką krzywdę zadaną przez łobuzów, wymachującymi swoimi tytułami naukowymi, czy nadanymi przez środowisko godnościami niekwestionowanych autorytetów, jak chuligan kijem bejsbolowym.

Zwracam się do Pana Profesora w formie, do której zapewne nie jest Pan przyzwyczajony. Nie jest moją intencją urażenie Pana. Nie jest moją intencją urażanie kogokolwiek. Już samo wyrażone wyżej wspomnienie, że był Pan blisko tak wybitej postaci jak nasz Prezydent ś.p. Lech Kaczyński, sprawia, iż nie ośmieliłbym się nawet w najmniejszym stopniu uchybiać Pańskiej godności. Formę wyznacza sprawa jaką chcę poruszyć: stan polskiej nauki, a zwłaszcza poziom etyczny (i nie tylko: etyczny) jej decydentów. Ponieważ problem jest ważny, dotyczy etyki, uznałem że należy go przedstawić w sposób jasny, prosty i bezpośredni. Bez niedomówień i krętactw. Bo tych we wzmiankowanej sprawie było i jest za dużo. Niestety, muszę z żalem ogromnym (nie jest to zwrot retoryczny tylko opis emocji jaka towarzyszyła mi podczas lektury Pańskiego pisma; proszę mi wierzyć, chociażby w świetle tego co napisałem wyżej o Panu jako współpracowniku ś.p. Profesora Lecha Kaczyńskiego) – stwierdzić, że również odpowiedź Pana Profesora wpisuje się w ten korowód responsów wymijających istotę problemu.

Większość Pańskiej odpowiedzi dotyczy spraw formalnych, a nie realnych. Wyjaśniających sprawy, o których nic w liście nie piszę. Natomiast nie dotyczy tych spraw, o wyjaśnienie których zwracałem się do Pana. Wiem, że w skład zespołu orzekającego mogą być wybrani członkowie Komisji do spraw etyki, a jest ich tylko dziewięciu. I że Pan prof. Zoll mógł do niego wybrać tylko osoby z tej skromniej puli (skromnej oczywiście w sensie liczby osób, które się w niej znalazły a nie walorów naukowych jakie sobą reprezentują, o czym zresztą też Pan pisze uprzejmie: „w składzie Komisji są wybitni specjaliści z różnych dziedzin nauki”).

Dobrze, tylko że z faktu, iż prof. Zoll wybrał trzech z dziewięciu i tych trzech to wybitni specjaliści w swoim fachu i nie ma wśród nich prof. Achmatowicza, reprezentującego w Komisji ds. etyki w nauce Centralną Komisję ds. Stopni, którą oskarżam o brak dbałości o zachowanie obiektywizmu oraz łamanie przez siebie samą ustalonych procedur, nie wynika, że moje zarzuty wobec obu Komisji: i tej od etyki i tej od stopni, są bezzasadne. Otóż są zasadne. A ich zasadność wynika z faktów, a nie mataczenia kauzyperdy. W pismach Panu Profesorowi znanych, zawarłem dowody, których oczywistość uzna każdy, kto chce ustalić prawdę, a nie przykryć krętactwa prominentnych kolegów o znanych nazwiskach (niektórzy z nich są wyniesieni przez środowisko na ołtarze „autorytetów moralnych”) pozorami obiektywizmu i sprawiedliwości.

Podajmy kilka przykładów.

Zacznijmy od tego, że par. 5 pkt 2 Uchwały nr 1/2011 Komisji ds. etyki w nauce z dnia 18 lipca 2011 r.,  mówi iż „W przypadku stwierdzenia braków koniecznych informacji we wniosku lub załączonej dokumentacji Przewodniczący Komisji zwraca się do wnioskującego o uzupełnienie i wyznacza termin”. Nic mi nie wiadomo o tym, żeby Przewodniczący Komisji zwracał się do wnioskującego o dodatkowe informacje, stąd konkluzja, że Komisja uznała, iż dysponuje wszystkimi materiałami niezbędnymi do rozpatrzenia sprawy. Prof. Zoll powołał zespół orzekający i wyznaczył przewodniczącego – prof. Węgleńskiego. Było to zgodne z par. 6 pkt 1, wspomnianej Uchwały nr 1/2011.

Gdy piszę, że Janusz Tazbir i Lech Szczucki wybrani przez CK do recenzowania mojego dorobku podoktorskiego i książki hab., przyznający że są ze mną w sporze naukowym, stali się sędziami we własnej sprawie, a przeto nastąpił konflikt interesów, co w oczywisty sposób obciąża CK – to czy w świetle dowodów, które miał Pan Prezes do dyspozycji można było, bez żadnych postępowań wyjaśniającym orzec prawda to czy fałsz? Oczywiście można było! Obaj profesorowie, drwiąc z zasad obiektywizmu i dobrych praktyk, bez wahania przyjęli na siebie wygodną rolę sędziego i oskarżyciela zarazem. Czy stawia ich to w dobrym świetle? Nie, stawia ich to w świetle jak najgorszym. Dlaczego ani Komisja, ani też Pan Prezes nie chcecie uznać sprawy oczywistej?

Czy trzej członkowie komisji orzekającej, wiedząc doskonale o fakcie konfliktu interesów między oceniającymi a ocenianym, chociażby z recenzji Janusza Tazbira i Lecha Szczuckiego, które znajdują się w archiwach CK, napisali że „Komisja nie dostrzega w niniejszej sprawie konfliktu interesów między dr R. Kościelnym a recenzentami”, pisali prawdę czy mijali się z nią? Czy prof. Zoll, podpisując się pod tym orzeczeniem podpisał się pod zdaniem prawdziwym czy fałszywym? I dlaczego Pan, który wszystko to miał w mym piśmie wyłożone w sposób jednoznaczny i udowodniony, nie chciał opowiedzieć się za sprawą oczywistą?

Czy czytając, że „Komisja stwierdza, iż opinie wyrażone przez dra R. Kościelnego, że Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów >nie może być sędzią we własnej sprawie< należy zdecydowanie oddalić, jako nieodnoszące się do niniejszej sprawy”, nie musimy postawić pytania o powagę i wiarygodność Komisji do spraw etyki? Przecież Pan Prezes wie, przesłałem Panu stosowne materiały, że w piśmie do Komisji nie wyrażałem takiej opinii. Dlaczego Pan znów nie chciał opowiedzieć się w interesie faktów, w interesie prawdy?

Podobnie jest w przypadku, szczególnie pożałowania godnym, łamania własnych procedur postępowania przez CK.

Z innej strony. Czy np. rozmawiał Pan Profesor z dyr. IH PAN Wojciechem Kriegseisenem, Pańskim podwładnym, na temat powód dla których spłodził opinię, zawierającą sformułowania niegodne osoby przyzwoitej? Człowiek ten insynuował w swej recenzji do CK, że moja praca habilitacyjna mogła nie zostać napisana samodzielnie, zniżał się też do kłamstw, mataczenia. Wykazał, że posiada powierzchowną znajomość recenzowanego tematu – co nie przeszkodziło mu w wydaniu na mnie wyroku. Człowiek, którego nie znam, i mam nadzieję nigdy nie poznać, i któremu nic złego nie zrobiłem, używał argumentum ad personam, ubliżał mi. Czyż nie jest signum temporis, że taka osoba zarządza historykami zatrudnionymi w Akademii grupującej ludzi, którzy poszukują „prawdy, dobra i piękna”?

Pańskie pismo, zdaje się sugerować że Komisja nie mogła w satysfakcjonujący mnie sposób ustosunkować się do zarzutów, jakie stawiam recenzentom Centralnej Komisji ds. Stopni, bo nie ma w niej historyków a członkowie Komisji nie są kompetentni odnośnie do spraw, którymi się zajmuję. Ale ja pisałem przecież w liście do Pana Prezesa, że wiem o tym, stąd liczyłem na to, iż Przewodniczący Komisji prof. Zoll wytypuje takich kompetentnych specjalistów, którzy orzekną kto w sporze ma rację: ja czy opiniodawcy. Uprawnia go par. 6 pkt 3 Uchwały 1/2011 z 18 lipca 2011r.: „Przewodniczący Komisji na wniosek przewodniczącego zespołu orzekającego może zwrócić się do specjalistów o dokonanie ekspertyzy w rozpatrywanej sprawie”. Nic mi o tym nie wiadomo, żeby tacy specjaliści się wypowiadali, stąd wniosek, że trzej profesorowie uznali się kompetentnymi rozstrzygać specjalistyczne kwestie dotyczące kazań barokowych, braci polskich, świadomości politycznej szlachty okresu staropolskiego, bo m.in. tym zajmowałem się w swych pracach. To są fakty, odpowiedź w jakim świetle stawiają one Pańskie twierdzenie, że Komisja nie mogła, bo Komisja ma ograniczone możliwości, bo jej członkowie się akurat na tym nie znają, nasuwa się sama.

O tym, że dla Komisji wszystko było jasne i nie wymagało wielkich deliberacji świadczy też fakt, jak pospiesznie uporała się z przedstawionymi jej zarzutami pod adresem CK i jej recenzentów. 25 października 2011 r. został wyznaczony zespół orzekający, który już po sześciu tygodniach przedstawił wynik swojej pracy. Na tej podstawie16 grudnia 2011 r. Komisja do spraw etyki na posiedzeniu plenarnym przyjęła stanowisko w sprawie mojej skargi na CK oraz wyznaczonych przez nią recenzentów. W świetle Uchwały 1/2011 miała na to trzy miesiące, a gdyby zechciała powołać specjalistów zyskałaby jeszcze dodatkowy miesiąc( par. 7 pkt. 1 oraz 2). Miała do dyspozycji 16 tygodni, uwinęła się w 6.

Dzisiejsze państwo polskie trzyma się na chwiejnym fundamencie kłamstwa i strachu. Potwornego strachu, że oszustwa wyjdą na jaw. Potwornego, niegodnego człowieka, strachu, że ci którzy zaczną ujawniać łgarstwa, słono za to zapłacą (zostaną „zniszczeni”, „zgnojeni”). Jeszcze do niedawna, aby trzymać Polaków na krótkiej smyczy uwielbienia dla różnych politycznych celebrytów, pospiesznie wyniesionych do godności proroków, wystarczył mit założycielski – kłamstwo pierworodne III RP – czyli: okrągły stół jako historyczne porozumienie ludzi rozumnych w celu odbudowy kraju, które jest państwem prawa. Wystarczyły też pomniejsze mity, które miały zasłonić prawdziwe przyczyny poszczególnych karier i awansów różnych miernot w tym kraju. Dziś, gdy ten mit założycielski III RP się sypie został już tylko art. 212, traktujący o zbrodni obrazy majestatu i wynikające z niego represje, stojący na straży dobrego samopoczucia ludzi, którzy Polskę, w tym polską naukę, sprowadzili na manowce, sami przy tym pławiąc się w blasku kolejnych tytułów, stopni i intratnych stanowisk.

W Polsce, którą przez ponad dwadzieścia lat trzęsły autorytety moralne, rządzą strach i represje. Oraz szuflowane ze wszystkich stron kłamstwa. Dokładnie w taki sam sposób utrzymywał się Peerel, zwłaszcza w fazie końcowej – gnilnej. Co było dalej, Pan wie.

To fakt, że choć kłamstwo ma krótkie nogi, szybko nimi przebiera. Ale nawet najszybszego karaczana można w końcu dogonić. Bo kłamstwo jest śmiertelne, trwać wiecznie nie może. Padają kłamstwa rządu pana Donalda Tuska, jak również różnych Bolków, Anodin, „ludzi honoru i patriotów”: Kiszczaków i Jaruzelskich, za którymi stały o wiele potężniejsze siły niż za decydentami polskiej nauki, doprowadzającymi swoim samodzierżawiem najczcigodniejsze polskie uniwersytety: UJ i UW, na skraj przepaści. A inne w przepaść. Jak gdzieś wyczytałem – te pomniejsze (np. bliski mi, z racji wielu lat pracy w Instytucie Historii, Uniwersytet Szczeciński) mogą już tylko konkurować z ośrodkami naukowymi w krajach ogarniętych chaosem lub wojną domową, gdzie dochód na głowę wynosi 20$-40$ dolarów (Haiti, Sierra Leone).

Padną w końcu krętactwa bujnie rozplenione w korporacji, której jest Pan prominentnym przedstawicielem. I – wierzę w to głęboko – trzęsący nauką polską od czasów wczesnego Gomułki oraz ich klony, odpowiedzą za stan tej zapaści. A np. pan prof. Tadeusz Kaczorek, który z taką dezynwolturą mówił w Sprawach Nauki (8/9 2007) o patologiach występujących w CK, której jest szefem, a wcześniej był wiceszefem, będzie musiał to powtórzyć przed wymiarem sprawiedliwości, odpowiadając również na niewygodne pytanie: dlaczego choć wiedział o nieprawidłowościach w podległej sobie instytucji, nie poinformował odpowiednich organów państwowych, których funkcjonariuszom płacą za zwalczanie patologii?

Mówi się że Polska nauka jest niebywale wręcz skostniała, scentralizowana, sformalizowana. Archaiczna. Ma to jednak i dobrą stronę. Tym łatwiej przyjdzie wskazać winnych, stosownie do „zasług” potraktować a ich klony – excuse le mot – posłać do wszystkich diabłów. Materiałów i dowodów jest aż nadto. Takich spraw jak moja jest mnóstwo. Takie wykrętne, mataczone, odpowiedzi, jakie otrzymuję od siedmiu lat, walcząc z łajdactwem, padają równie często. Wytwarzali je i wytwarzają obdarzeni niebotyczną pychą, bezgranicznie ufni w swoją bezkarność i omnipotencję na wyznaczonym im odcinku systemu nauki, ci różni wieloletni przewodniczący, członkowie i recenzenci (np. CK), dyrektorzy instytutów (np. PAN), kierownicy i członkowie nieprzeliczonych komisji (państwowych i resortowych) do utrzymania wysokiego (sic!) poziomu naukowego i etycznego pracowników uniwersytetów. Czym jeśli nie niebotyczną pychą i bezgraniczną pewnością, że włos mu z głowy nie spadnie, można wytłumaczyć wzmiankowane auto da fe prof. Kaczorka ?

Z Polski wyjechało na Zachód w poszukiwaniu pracy ok. miliona ludzi. Niektóre dane mówią już o dwu milionach młodych Polaków, którzy podjęli tam pracę, często znacznie poniżej swoich możliwości intelektualnych i zdolności. Ilu spośród nich – zauważmy, że rekordowe bezrobocie dotyka województwa z silnymi ośrodkami uniwersyteckimi: 57% lubelskie – 56% małopolskie – to ludzie z wyższym, akademickim, wykształceniem? A ilu spośród nich to młodzi, którzy mogliby zasilić swoją energią i talentem zwiędłe kadry naukowe? Iluś tam spośród nich na pewno zasili naukę: w Anglii, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Francji, czyli w tych państwach w których nauka kwitnie – ale nie w Polsce. Bo w Polsce jeżeli coś kwitnie, to skarlałe – niczym drzewka bonsai, choć nie tak urokliwe – organizmy proste wykluwające się na stosie nawozu sitw i układów, jakim jest III RP; bo w światku polskiej nauki jeżeli coś się nawarstwia i spiętrza, to geriatria naukowa. Polska nauka w rankingach innowacyjności wlecze się w ogonie, razem z państwami nazywanymi niegdyś trzeciego świata. Tak jak one zasobna w bonzów, mandarynów i pomniejszych lokalnych kacyków, a pod względem realnych osiągnięć uboga, wręcz głodująca.

Mówiąc o naukowej geriatrii nie chodzi o wiek (a w każdym razie: nie tylko), bo chwalić Najwyższego, są w Polsce profesorowie i w poważnym wieku i o równie poważnym dorobku – chodzi o tę archaiczność, o tę skorupę nawarstwiającą się od czasów „samogonnych Mefisto” i „wnucząt Aurory”, która dusi wszystko co twórcze, a bezwzględnie likwiduje, to co twórcze i nonkonformistyczne. Są oczywiście wyjątki, dzięki którym tym bardziej widać regułę. Młodzi nie mają siły, żeby przebijać się przez zwarte szeregi pewnych siebie huncwotów. Młodym czasu szkoda, życia szkoda. Zamiast bić głową w beton, wolą pracować, realizować się, żyć – po prostu – w państwach poważnych, cywilizowanych, których elit nie skaziło ukąszenie Hegla, później Urbana i w końcu Palikota. Których nie wyniósł w górę wiatr ze Wschodu. Których mistrzowie i mentorzy nosili lakierki, a nie walonki, a w kieszeniach marynarek mieli pióra i notatniki, a nie mauzery oraz legitymacje PPR a później PZPR.

Ale furda fakt, że młodzi Polacy będą zasilać swoimi podatkami system emerytalny bogatych krajów, furda tam rozwój nauki, furda młodzi zdolni, naiwnie wierzący w ideały. Nie podoba się? To fora ze dwora! Bo właśnie o te „dwora” chodzi. O to, żeby architekci, budowniczy i beneficjenci tej zarobaczonej szopy (szopki?) jaką jest system, mogli spokojnie czerpać do końca swoich dni z nagromadzonych przez lata fruktów: godności „niekwestionowanych autorytetów”; szacunku przynależnego wieloletnim rektorom, dziekanom uniwersytetów, dyrektorom naukowych instytucji, czy redaktorom naczelnym poważnych czasopism naukowych; oraz – dzięki trzymaniu w swych rękach kilku, dobrze płatnych, etatów – sytych emerytur. Chodzi też o to, żeby klony tych „wybitnych specjalistów o uznanym w środowisku autorytecie naukowym”, moszczące się na zwolna opróżnianych dla nich miejscach, mogły doczekać spokojnie do zasłużonej emerytury, nie niepokojeni przez konkurencję. I oczywiście wypuścić swoje „latorośla”. Już zupełnie odarte z czci, honoru i rozumu.

Warto jednak mieć nadzieję, że Polacy nie dopuszczą do sytuacji, w której wszystko co ojczyzna ma młode, żywe, twórcze, niezależne od sitw opuści kraj i będzie realizować się w państwach cywilizowanych, a na miejscu zostaną jedynie urzędnicy wszystkich szczebli administracji rządowej i samorządowej, sędziowie i prokuratorzy, komornicy sądowi oraz właśnie te „wybitne autorytety naukowe”, których kompetencji nikt nie będzie kwestionował, bo wszyscy którzy to robili dawno wyjechali z kraju. Chcąc albo nie chcąc.

Robert Kościelny

Do wiadomości:

Prof. Ryszard Terlecki – wiceprzewodniczący Podkomisji stałej ds. nauki i szkolnictwa wyższego.

Niezależne Forum Akademickie

Forum Akademickie

Sprawy Nauki

Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego

Zespół ds. Dobrych Praktyk Akademickich